nr 3(I4)/I998
lipiec

Polskie refleksje po 12. rocznicy Czarnobyla
Z okazji rocznicy ukazało się w prasie szereg artykułów i reportaży nawiązujących do tragicznej daty. Poświęcono wiele szczerego wysiłku, aby zrelacjonować tamte dni, i dni dzisiejsze, aby w ten lub inny sposób rozliczyć przeszłość, bądź odnieść się do aktualiów. Szereg reportaży stara się rzetelnie oddawać niedolę wysiedlonych ludzi, polityczne wygrywanie ich nieszczęść, kłopotów i chorób; n.b. chorób wywołanych bardzo często stresem, a nie samym promieniowaniem (psychosomatycznych). W dodatku nie wiadomo czy wysiedlenia były naprawdę potrzebne, czy występujące skażenie promieniotwórcze wystarczająco uzasadniało dramatyczne w skutkach wysiedlenia. W odniesieniu do warunków polskich, gdzie dawki były tysiące razy mniejsze (ewakuacja była zbędna), akcenty w mediach raczej dotyczą obaw nowotworowych, anomalii rozwojowych, guzów tarczycy, promieniotwórczych grzybów. Mało kto przypomina, że np. powybuchowy opad promieniotwórczy w Polsce był tylko w roku 1962 (maksimum próbnych wybuchów atomowych w atmosferze) około 2 razy większy niż opad czarnobylski w 1986 r. Natomiast warto było może zaznaczyć niespodziewany, "nieradiacyjny" skutek dodatni Czarnobyla: rozpoczęto w rezultacie rozszerzonych właśnie po Czarnobylu badań tarczycy, systematyczne jodowanie soli kuchennej. Powinno ono wywrzeć korzystny wpływ na ogólną zdrowotność polskiego społeczeństwa jako całości.

Opisy prasowe są nieraz przejmujące; używa się barwnych porównań, "tykających bomb", cytatów z Apokalipsy, skomplikowanego, obco brzmiącego słownictwa, "chińskich syndromów", co gorszych wyjątków z prasy zagranicznej. W rezultacie otrzymaliśmy mieszankę grozy, prawdy, nieprawdy, obrazów rzeczywistego ludzkiego nieszczęścia, poplątanych liczb, sprzecznych opinii i prognoz, "radioaktywnych oparów wydobywających się ze szczelin sarkofagu", straszenia i uspokajania. Nie miejsce tutaj ani czas, aby formułować jakieś autorytatywne, rozstrzygające poglądy. Sprawy są bardzo zawiłe, więc zapewne muszą jeszcze minąć dziesięciolecia.

Tymczasem spróbujmy ocenić możliwie obiektywnie co nam jest teraz w Polsce potrzebne, aby zbliżyć się chociaż trochę do bardziej wyważonej, powszechnej i bezstronnej opinii o promieniowaniu jonizującym, o zagrożeniu jakie stwarza po awarii (i nie tylko), o płynących z promieniowania pożytkach i wymaganiach ochrony. Truizmem jest stwierdzenie, ze podstawą takiej opinii stanowi uczciwa, niezależna informacja i powszechna wiedza, ale przedstawmy niektóre zagadnienia wymagające głębszego zrozumienia, przemyśleń i ewentualnej akceptacji:


Jest rzeczą samo przez się zrozumiałą, że procesy przyswajania tego rodzaju wiedzy i wyrabiania sobie niezależnego poglądu przez społeczeństwo, są procesami bardzo powolnymi. Przekazywana wiedza, wszelkie opinie lub informacje, muszą trafiać na właściwie przygotowanych odbiorców. Stąd wynika postulat, aby najbardziej podstawowe zagadnienia dotyczące fizyki promieniowania różnego rodzaju, skutków biologicznych, warunków korzystania z dobrodziejstw promieniowania, zasad ochrony przed promieniowaniem, wynoszone były od najwcześniejszych lat ze szkoły. Inne konsekwentne działania muszą objąć wydawanie w znacznie większym niż dotąd wyborze i nakładzie, różnego rodzaju broszur, plakatów, kaset wideo, a może nawet gier komputerowych, oraz np. systematyczne informowanie o wahaniach tła promieniowania jonizującego na terenie całej Polski. W ostatniej sprawie można by zacząć od utrzymywania strony w internecie i stopniowo przejść do codziennych komunikatów radiowych lub TV. Dane wyjściowe do tego istnieją. Byłaby to istotna i powszechna inspiracja. Roli mediów, ich umiejętności i odpowiedzialności, nie sposób w tym miejscu przecenić. Sprawą tylko z pozoru błahą jest stosowana terminologia, koniecznie wymagająca uzdrowienia. Dość proste jest zastąpienie obcej np. radiacji - promieniowaniem, dozy - dawką, radioaktywności - promieniotwórczością, a dezaktywacji - dekontaminacją lub odkażaniem. Trudniejsze jest wytłumaczenie, że skażeniem naprawdę powinny być nazywane tylko znaczne, niebezpieczne ilości substancji promieniotwórczej w niepożądanym miejscu, a nie, tak jak to się dzieje nieraz obecnie, zaledwie pojedynczy "śmiertelnie groźny atom promieniotwórczy" stanowiący najczęściej naturalne tło, że "osoba napromieniowana" i "osoba skażona" to nie to samo, i sporo innych. Nie koliduje to z tym, aby wiedza i informacja były przekazywane w formie barwnej lub nawet sensacyjnej. Na szczęście jest już trochę lepiej, i wyrażeń w rodzaju "ekskrementów diabła" dla oznaczenia odpadów promieniotwórczych, lub "śmierci czającej się w wielkiej płycie" mającej sygnalizować zagrożenia radonem w budynkach, coraz mniej; chociaż po Anglii latają ostatnio np.: "zabójcze radioaktywne gołębie" i ich ekskrementy mają być z dachów usuwane! Określenia nieprecyzyjne łatwo wprowadzają w błąd, i łatwo podlegają manipulacjom. W tytule przywołaliśmy rocznicę Czarnobyla. Ale nie tylko o zagrożenia awaryjne idzie. Występują przecież obawy o przemyt substancji promieniotwórczych lub nawet rozszczepialnych, przewożonych "świecącymi pociągami", a może obawy dotyczące przewozu wypalonego paliwa gdzieś daleko w Niemczech. Wiadomo, ze podgrzybki w lasach polskich, a najprawdopodobniej białoruskich i ukraińskich, lepiej kumulują cez (przy okazji promieniotwórczy cez-137) niż inne gatunki grzybów. Dla wielu, osoba poddana terapeutycznym napromieniowaniom rentgenowskim lub akceleratorowym, jeszcze przez dłuższy czas może sama "wydzielać promieniowanie". Dla niektórych nie jest ważne, że zasolone wody kopalniane zatruwają rzeki oraz są źródłem niszczącej korozji, ale to, że mogą zawierać ślady radu; przecież on jest promieniotwórczy! Elektrownia opalana węglem często emituje S02, NOX i pyły oraz naturalne substancje promieniotwórcze o aktywnościach większych niż normalnie pracująca elektrownia jądrowa. Mało kto zdaje sobie sprawę, że np. zjedzenie 10 kg kartofli daje dawkę nie mniejszą niż ta, którą zakłada się jako maksymalną w ciągu całego roku od izotopowej czujki dymu wiszącej pod sufitem, tj.10 uSv; bo w kartoflach, w mleku i we wszystkich produktach żywnościowych tkwi naturalny, promieniotwórczy izotop: potas-40. Nadmiar radonu łatwo usuwamy wietrząc pomieszczenie. Ktoś zauważył, że wagowo związki plutonu są mniej toksyczne niż kofeina; podczas gdy jeden gram kofeiny może być dawką śmiertelną; innym taka obserwacja może wydawać się oszustwem lub prowokacją, bo przecież toksyczności chemicznej nie sposób oddzielić od "radiotoksyczności". I tak dalej, przeplatają się wątpliwości, porady i pytania. A nie wszystkie odpowiedzi mogą być proste i od razu bezpośrednio zrozumiałe, bez znajomości niektórych pojęć elementarnych.

Na zakończenie, poza wcześniejszymi postulatami o szerzeniu podstaw wiedzy radiologicznej, może nieco zaskakujący wniosek pro domo sua: wszelkie decyzje w Polsce o stosowaniu lub niestosowaniu promieniowania, o wykorzystywaniu izotopów promieniotwórczych i rozszczepialnych będą mogli zawsze podejmować, nawet kiedy już znajdziemy się w Unii Europejskiej, tylko najwyższej klasy fachowcy - Polacy. Nie przemawia tutaj przeze mnie niewiara w ewentualnie importowanych ekspertów zachodnich lub wschodnich, albo szowinizm. Po prostu jestem przekonany, ze społeczeństwo, niezależnie czy więcej, czy mniej świadome zagrożeń, obcych fachowców z zakresu delikatnych spraw bezpieczeństwa radiacyjnego nie zaakceptuje. A dlatego pro domo sua, ze do władz polskich należy podjęcie właściwej decyzji, i następnie w dużej mierze od nas samych zajmujących się promieniowaniem, i nie tylko, będzie zależeć, czy właściwą liczbę takich fachowców jeszcze będziemy umieli wykształcić i stworzyć im właściwe zachęty do pracy, badań, popularyzacji i decydowania. Bez podjęcia odpowiedniej akcji natychmiast, wkrótce znajdziemy się na lodzie; król okaże się nagi.

Ryszard Siwicki